Czerwone usta kwiatów szepczą do mnie zmysłową arią zapachów. Sa tak niewinnie uwodzicielskie, jak obietnica rozkoszy pozostająca jeszcze poza widnokręgiem brutalnie realistycznych marzeń
Żarłoczna zieleń przetrwania pozera łapczywie resztki osieroconej przez Zimę szarobrunatnej bylejakości. Nic nie może się jej oprzeć, jej przeznaczeniem bowiem jest odzyskanie całości niemal już straconego na rzecz lodu świata.
Brzęczący rój owadzich meteorytów przemierza zaskoczone ich liczbą przestworza. Chwilami wydaje się, ze w dziwacznej zamianie to cale niebo składa się ze skrzydlatych atomów, a wiatr i świetlista przestrzeń noszą nektar do nieistniejącego ula.
Słabe powiewy chłodnego wiatru są jak siarczyste policzki wymierzane za bezwstydne zauroczenie. Im więcej ich otrzymuję tym bardziej mam ochotę bezwstydnie grzeszyć - czuć, doznawać, zatracać się w jedności z tym wszystkim co na codzień jest takie odrębne!
Oślepiony bogactwem smaków w pierwotnym zachwycie słyszę jak w monumentalnym procesie twórczej destrukcji bogactwo i złożoność świata kreują się na nowo po długim okresie rozkładu i zastoju.
Ogłuszony tęczą wielobarwnej różnorodności zastygam porażony silą, energia i wola przetrwania bijącą od każdego najmniejszego nawet istnienia.
W centrum wydarzeń,w idealnym środku mojego Wszechświata z niemym zachwytem upajam się każdym najmniejszym kwantem doznań. Są tak przenikliwie prawdziwe i przeszywające, ze przez krótkie mgnienie Czasu nie jestem w stanie ich w sobie pomieścić.
Tu i teraz jestem niczym tama pękająca pod naporem potężnej rzeki! Świadomy wspanialej katastrofy i upojony ekstazą dynamiki,zmiany oraz nieokiełznanego ruchu oddaję się sam sobie w akcie emocjonalnego kanibalizmu.
Obraz tak cudownie prawdziwy i inspirujący, że prawie wierzę.
Prawie…
Pewnie, signora, zapytasz kim jestem.
Jestem tylko cieniem tego kim naprawdę mógłbym być. Marna imitacją, podróbką bez żadnego znaczenia. Szyderstwem z idei doskonałości, bezwartościową kopią boskiego projektu. Jednym z nic nieznaczących zer, których nieskończona ilość sumuje się bez przerwy do zawartości Wszechświata.
Jestem zbednym oddechem w calym szalonym huraganie zdarzen,który rzezbi historie i swiat. Zalosnie nieoryginalna Kropla zbędnej wody w calym oceanie dziejow, jednym z miriadow lisci drzacym na sama mysl o nieuchronnym i ostatecznym upadku.
Jestem pustym dzwiekiem skladajacym się na wielka symfonie zbednych istnien, wyblaklym obrazem w muzeum zycia odwiedzanym tylko przez kochajacych kicz slepcow.
Jestem skaza w idealnej hierarchii przekonan i wartosci, nienaturalnym wybrykiem topiacym się z przerazeniem w strumieniu niezrozumialych ludzkich slabosci.
Jestem niewolnikiem statystki, rzutem kośćmi pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca. Kazda moja chwila wysycona jest przerazajacym oczekiwaniem na rezultaty niekończących się losowań. Z niewyobrażalnym strachem myślę o momencie kiedy wynikiem będzie już tylko wieczna cisza.
Jestem najmarniejszym wyznawca pustki i chaosu,nawet prawdziwym bogom nie umiem się poklonic do konca. Jestem tez dziurawym sitem lowiącym prawdy w studni Objawienia. Wyłowiłem już tak wiele rozczarowan, szkoda tylko ze nawet one nie pozostaja we mnie dłużej niż zaledwie chwile.
Jestem kolekcjonerem doznań bez żadnej wartości: od fałszywej ekstazy ukrytej w przezroczystej butelce po prawdziwie chwytający za serce blask ciemnych oczu.Wszystko to jest tylko żałosnym tłem dla smutku i samotności, którymi wymalowane jest moje wnetrze.
Przerazajaca rzeczywistosc rozszeptala mnie na kawaleczki strachu obojetnymu ustami Codziennosci.
Dzisiaj jestem inny niz wszyscy a jednoczesnie obrzydliwie taki sam.
Dzisiaj jestem tylko Zephyrem…
Posranym narcyzem przepełnionym swym ego.
Posranym Włochem przepełnionym swym ego.
A w mym sercu... Garsc bolesnego milczenia zamknieta w ironicznie obojetnej przestrzeni betonowego pudelka za wszelką cene chcąca zobaczyc światło dnia i nocy.
Niewidzialne slady wspomnien niczym blizny na swiezo zdartej i gotowej do garbowania skorze przeszlosci.
Drazniacy szelest wlasnego juz tylko oddechu-ekspresja wyjatkowo dzisiaj bolesnego poczucia odrebnosci.
Zanikajacy zapach ulotnych i na pozor nic nieznaczacych chwil- z czasem wazacych jednak coraz wiecej tak jak drobne strumyki wody, które tworza w uporzadkowanej gromadzie wielka rzeke przeplywajacych doznan.
Przesłoniete usmiechnietą maska i pelne tonacych emocji ludzkie akwarium pozbawione czujnych kocich oczu. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie musze się obawiac,ze ktokolwiek będzie w stanie cos z niego wylowic.
Ostre jak brzytwa krawedzie scian wysmiewaja mnie zlosliwie swoim zimnym geometrycznym porzadkiem. Doskonale wiedza, ze od dzisiaj sa rusztowaniem, na którym będę mogl już bez zadnych hamulcow budowac swoje coraz bardziej falszywe poczucie Wszechmocy.
Bezczelna cisza z kazda godzina staje się coraz bardziej namacalnie i natarczywie wszechistniejaca. Kiedys wydawala się slodka obietnica wytchnienia i spokoju,ale niestety jak wiekszosc wyobrazen okazala się syrenim spiewem wyjatkowo okrutnego klamstwa.
Na szczescie niezawodny Smutek jest w poblizu, moj zawsze obecny i wierny towarzysz.
Tak naprawde jest on dla mnie płótnem na którym rzeczywistosc maluje jakze banalne i nuzace pejzaze codziennosci:ludzi szorstkich i nieciekawych jak kostka szarego mydla,wydarzenia znaczace tyle co ludzki oddech w bezkresie gorskiego powietrza i wspomnienia istniejace już tylko jako zapis informacji w galaretowatych procesorach zywych komputerow.
Pustka jest dla mnie jedynym ratunkiem. Rozplynac się, rozpasc, zabezistniec, odrzeczywistnic, wyparowac,zniknac!
Stac się czescia nieporzadku tak wielkiego,ze jego istnienie nie wymaga usprawiedliwienia i przyczyny.
Po prostu:NIE BYĆ!
Ach jak się rozmarzylem…
Chciałbym poznac kogoś komu mógłbym mówic "bez Ciebie pustka staje się jeszcze czarniejsza.Bez Ciebie bicie mojego serca wydaje mi się pożegnalnym śpiewem każdej chwili.Bez Ciebie czuje tylko zimny wiatr przelatujących przeze mnie zdarzeń, jest tak lodowaty, ze nawet nie potrafię odróżniać ich smaku.Bez Ciebie sny są jakoś bardziej smutne i jakoś bardziej pełne gęstego lęku.Bez Ciebie brakuje mi powietrza, bez Ciebie życie jest tylko suchym piaskiem pustyni samotności wyprażonej przez ślepe promienie goryczy i żalu.Bez Ciebie Minerwa wydaje się marnym bóstewkiem szepczącym nic nie znaczące frazy.Bez Ciebie każdy dzień i każda noc są tylko żartem bezwzględnego Czasu karzącego mnie Twoim brakiem.Bez Ciebie wszystko i wszyscy są tacy mgliści i nieważni,zupełnie jak Duchy-transparentne i obojętne w swojej niedotykalności.Bez Ciebie tracę poczucie sensu,tylko w Twoich oczach potrafiłem odkryć prawdziwe znaczenie tego słowa.Bez Ciebie rozpadam się w bezbarwny pył smutku i tęsknoty.Nic i nikt nie może mi Ciebie zastąpić."
Ale jestem Włochem i dlatego nie chcę Cię już znać.Dokładnie dlatego.
Nie lubię się zatrzymywać.Nie lubię gdy ktokolwiek lub cokolwiek staje mi na Drodze.Nie lubię kompromisów, porażek, wahania i impasu.Nie toleruję ludzi i chmur nieuporządkowanych zdarzeń, które rzucają cień na moje ideały i wizje.Jestem apodyktycznym autokratą w moim idealnie harmonijnym i uporządkowanym świecie.Nic i nikt nie może mi się sprzeciwić!Każdy kto wkracza do mojego świata podejmuje ryzyko, ze moja miłość może zamienić go w mojego śmiertelnego wroga.Tak naprawdę obojętność to najcichsza,najtrwalsza i najprawdziwsza oaza bezpieczeństwa i spokoju, w której można się schronić.Jednym władczym gestem, w każdej z przestraszonych moją gwałtownością chwil mogę zniszczyć budowane miesiącami i wiszące na mostach pragnień ogrody moich słów.Czy teraz to robię?Dzisiaj jest mi tak chłodno, że wszystko mi jedno.Jak widać obojętność może być tez czasem kołem ratunkowym rzuconym tonącej i umierającej namiętności.Uwielbiam takie paradoksy, dzięki nim świat staje się jeszcze bardziej cudownie skomplikowany.
Jestem Zephyr. Nie liczę mojego wieku, bo mnie on nie interesuje. Robię to co mi się podoba. Nie mam stanowiska w hierarchii, bo do niczego się nie nadaje. Zadrap mnie, to ja zdrapie ci pysk. Jestem oryginalny i mam jednego przyjaciela. Jest on moich ukochanym ego i ma na imię Zdzisław. Problemo ?
Jesienne światło zaintonowało jej przybycie bladym półcieniem upadającym na barki. Wadera strząsnęła go zwinnym ruchem, z tym jasnym patałachem lepiej się było nie mieszać. Ponownie zwracając swoją uwagę ku otoczeniu odnalazła wzrokiem Zephyra, cel swej wędrówki. Przywdziewając na pysk wątły półuśmiech podeszła doń. -Witaj, Signore. Zima Cię jeszcze nie zjadła, eh?- Wyczuć się dało jej znikome rozbawienie, lecz ukryła je pod poważną twarzą arystokratki.
OdpowiedzUsuń( "rzutem kośćmi pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca" Urzekająco piszesz, lepiej z tym uważaj! c: )
Oho, coś się zdawało, że ten czarnuch posiada mniej kontaktu z rzeczywistością, niźli jej się na początku wydawało. Na jej pysku pojawił się sorriso affettato, jak by pewnie ujał to jej Włoski znajomy. -Oh, Signor. Jak tak dalej pójdzie to będę chodziła na spacery z samymi kopytami.- Nie żeby taka ostateczność ją w jakimkolwiek stopniu przerażała... Z kopytami zapewne łatwiej się dogadać niż z pozbawioną nich mordą. Pomalowany brązem nos zmarszczył się na samą myśl o tak koszmarnej ostateczności. Koniec, końców doszła do wniosku, że lepiej będzie jeśli zimna nie zje jej kompana. Przekrzywiła nieco łeb, starając się wyostrzyć swą wizję okolicy w milczeniu oczekując jego odopwiedzi na zadane w postaci aluzji pytanie. Na prawdę ciężko było się tej dandysce przyzwyczaić do końskiej bezpośredniości.
OdpowiedzUsuńUniosła łeb, jakgdyby to obrachowywała jego słowa. Koniec końców i bez większego zaskoczenia pokiwała łbem i uśmiechnęła się przkornie.
OdpowiedzUsuń-No tak, lepiej będzie jeśli tak zrobimy. Kto wie ile jeszcze czasu nam zostawiła zima - jędza.- Przy tych słowach wzdrygnęła się, bowiem, rzeczywiście chłód stawał się nie do wytrzymania. -Prowadź, jeśli chcesz Signior. -Zachęciła i zamiotłszy ogonem podskoczyła bliżej końskiej sylwetki, oczekując jego wyboru.