- Witaj Grace. Cieszę się że cię już nie śpisz. Mam do ciebie ważną sprawę. Naszymi sąsiadami ze wschodu jest wataha wilków. Bo widzisz problem w tym, że zmieniła się tam hierarchia. Nie mam pojęcia czy nowy przywódca owej watahy nie ma złych zamiarów odnośnie naszych terenów. musisz to sprawdzić a przy okazji nie możesz dać się zdradzić. Postaraj się wybadać co się tam dzieje, nie zwracając na siebie zbyt dużej uwagi. Ah.. i jest jeszcze coś. Do zadania przydzieliłam ci dwa niewielkie lisy, będą twoim wsparciem. Musisz jednak okazać się dobrym liderem dla nich. Są nowicjuszami lecz mają wspaniałe predyspozycje na szpiegów. Myślę, że będą ci pomocni. Oczywiście jeśli chcesz mogą porostu obserwować ciebie w akcji nie mieszając się w nic. Wybór należny do ciebie.
“..nozdrza mają, ale nie czują zapachu”
Psalm 115 “Kto ośmiela się wygrać”
Uśmiech Grace był, jak zawsze, idealnie symetryczny. Ciężko było powiedzieć, czy zawdzięczała to istocie swego mienia, czy też była to silna matematyczna dedukcja w którą wkładała tyle pracy, że nie mogła pozwolić sobie na swobodną konwersację z postornnym towarzyszem istnienia. Natura jej uśmiechu, którą prawdopodobnue tylko Kot z Chesshire mógł rozszyfrować, nie będzie jednak głównym problemem tego eseju.
Powodem jego była bowiem para młodych lisów, kręcąca się w ekscytacji kilka kroków za ogonem łaciatej wadery. Byli to młodzi rekruci, których Siribi przydzieliła jej jako pomoc w wykonaniu swej misji. Jakże nadgorliwe były te dwa rude chłystki! Wierciły się i przedrzeźniały wzajemnie, na co Grace kręciła tylko głową. Nie chciała karcić ich za zangażowanie, jednak, gdy zbliżyli się do terenów zajmowanych przez podejrzaną o polityczną zdradę watahę, Grainne nie mogła się już dłużej powstrzymać. Przywołała ku sobie młodziaków i przekrzywiła w zamyśleniu łeb.
-Żeby być szpiegiem, nie wystarczy mieć dobrego nosa. Trzeba mieć też wąsy, by zamaskować swoją wścibskość.- Liski spojrzały na nią z uwagą, przysiadając nagle na ziemi i drapiąc się uparcie po uszach. Słowa te brzmiały dla nich obco i chwilę zajęło im zrozumienie ich znaczenia.
-Nie możecie szpiegować z beztroską w sercu, musicie grać. -Ciągnęła wadera, wyraźnie walcząca nad wyborem odpowiednich słów. -Musicie przobrazić się w przyjaciela, który zdobędzie potrzebne sobie informacje nie wzbudzając krzty podejrzenia. Albo też być możecie być niewidzalni niczym wiatr i delikatni jak samotny płatek śniegu. Niewykrywalni, o.- Im bliżej granicy się znajdowali, tym częściej z ust wadery padały podobne wskazówki. Grace nie była mówcą, jednak szpiegostwo było jej żywiołem i tłumaczenie jej towarzyszom jego zasad, nie było dlań zbyt trudne.
Prowadziła ich las z pewnością, która sama z siebie przyznawała jej autorytet. Żaden z lisów choć przez chwilę nie obawiał się zbłądzenia. Wierzyli w pełni, że Grainne prowadzi ich we właściwie miejsce.
Zatrzymali się dopiero nad rzeką u granic stadnych terenów. Tam, za wodospadem ukryta była mała jaskinia z której uczynili swój obóz. Oczekując wieczora, udali się na polownie, biorąc je za ostanią musztrę nim przystąpią do prawdziwego 'boju'. Kiedy w jamie spoczęło kilka królików, a Grace upewniła się, że wszystko idzie zgodnie z planem pozostawiła chłystki w obozie a sama przekroczyła niewidzialną barierę oddzielające oba stada i niczym cień, złączyła się w jedno z mrokiem węsząc tak zawzięcie jak tylko pozwalały jej płuca.
Nie była na misji już od dawna. Owszem, ćwiczyła co wieczór na terenach Tancerzy, lecz co wieczorne pseudo-patrole pozwalały się jej jedynie wyuczyć się ścieżek dzików i łosi. Nie pomagały w przygotowaniach na realną praktykę zdobywania informacji. Dlatego też szła wolniej niż zazwyczaj, wijąc się jak jakiś leśny węgorz, przenikając przez paprotne zagajniki aż jej łapy spoczęły na leśnej ścieżce, prowadzącej ku chatce babuni, która tym razem była metaforą niepewnych sąsiadów.
Im bliżej łaciata postać była głównej polany zajmowanej przez watahę, tym czujniej nadstawiała swych szpiczastych uszu. Ufając swym umiejętnością zatrzymała się w krzewie rododendronu, na którym wciąż wisiały oplecione brązem liście zezwalając na bezczelne wysunięcie w przód malowanych uszysk. W ten sposób właściwie stała na polanie, mogąc swobonie szpiegować wieczorne obrady.
Następne kilka godzin spędziła w zupełnym bezruchy, obserwując zwyczaje owych wilków. Uczyła się ich imion, rang i upodobań, licząc na to, że posłużą one pomocą jej lisim towarzyszom. Wysłychiwała także politycznych zarządzeń, które zaintrygowały ją wielce. Zdawało się, że nowy władca wyrobił sobie spory autorytet... Miejscowi kłaniali mu się niżej nawet, niż nawet Grace miała w zwyczaju i zwracali się doń "Majestacie". Jego prawdziwe imię pozostawało, więc sekretem, co gnębiło wielce cienistego szpiega.
Grace zawróciła na ogonie nim księżyc zaczął swą drogę w dół nieba. Tym razem pozwoliła sobie na swobodny bieg i kiedy tylko dotarła do jaskini poczęła wylizywać futro. Akcja ta miała podwójne zadanie, nie chodziło pobiem tylko o pielęgnację lecz także masaż i kojące jego działanie dla ciała i ducha. Lisy usiadły u jej boków słuchają uważnie informacji rzucanych pomiędzy mlaśnięciami jęzora.
-Zowią swego wodza Majestatem. Pamiętajcie żeby go tak nazywać, kiedy już go wam przedstawią, lecz nie za pierwszym razem. Są ostrzy wobec samych siebie. Wymagający, lecz szczerzy. Dlatego odpowiadajcie jak was zapytają i nie szukajcie wymówek. Musicie wierzyć własnym kłamstwom.- Dyktowała łaciata całą listę wskazówek, licząc, że roztargnieni malce zapamiętają chociaż cześć z nich. Przy wieczerzy z zajęczego mięsa odpytała ich jeszcze z histori, jaką mieli opowiedzieć obcym.Zadowolona z odpowiedzi pożegnała ich uśmiechem i udała się na spoczynek oczekując kolejnego dnia wątpliwych konsekwencji.
♣ ♣ ♣
Wiem, że całość zajmuje wieki, ale parę rzeczy weszło mi w drogę ostatnio. Obiecuję się poprawić, szybko skończyć zadanie i brać się do pisania własnej historii... Która z tego co widzę musi być szybko opowidziana. Piszę na szybko, byle tylko skończyć. Bez - ta - len - cie.